Różnica w temperaturze pomiędzy północą Islandii a jej południowymi krańcami, jest kolosalna. Gdy południe jest skąpane w promieniach słońca, mieszkańcy Husavik walczą ze śnieżycą. Wybrałem się niedaleko, do Vopnafjörður. Niewielka miejscowość położona na skalistym półwyspie.
Jest tu zimno, jedyne rośliny to porosty i niewielkie kępki mchów. Silny wiatr niesie ze sobą pył i drobne kamienie. Rybacka wioska pełna uśpionych kutrów, nikogo na ulicach, jakby opustoszało.
Północ jest surowa, pełna bezkresnych pustkowi, ostrych skał burzących spokój Oceanu. Jednak czasem są takie chwile, ale tylko chwile gdy nie ma wiatru. Moment wytchnienia, czas na kawę, lekturę mapy gdy bateria w GPS-ie wysiądzie.
Na długim czasie ekspozycji uspokajam wody Arktyki. Statyw i jakieś 15 sekund naświetlania.
Uwielbiam takie burzowe chmury, ciężkie niebo i tą dramaturgię. Tak jakby miał nastąpić nagle jakiś kataklizm. Tu w okolicach Vopnafjörður jak i wielu miejscach na Islandii, można poczuć się jak odkrywca nieznanego lądu. Nie ma aut, nie ma ludzi, tylko słychać wiatr i od czasu do czasu krzyczące morskie ptaki.
Warto się wybrać w te okolice, choć co ciekawe droga główna Ring Road w tej okolicy nie ma za dużo asfaltu 😉


Ostanie komentarze